Tworzy od lat. Obrazem na płótnie spełnia się, wyraża emocje i własne postrzeganie otoczenia. Maluje, bo lubi. Z zawodu technik mechanik, z zamiłowania artysta-malarz.
Mirosław Zatorski w chojnowskim środowisku artystycznym nie jest osobą anonimową. Ale i poza tym kręgiem jego nazwisko kojarzy wielu. Nic dziwnego - namalował kilkadziesiąt portretów mieszkańców grodu nad Skorą.
Gazeta Chojnowska - Z Pana notki w "Almanachu Artystyczno-Kulturalnym Ziemi Chojnowskiej" wyczytałam, że chwycił Pan za pędzel w wieku 21 lat. Co o tym zadecydowało?
Mirosław Zatorski - To nie do końca tak. Malowałem od dziecka. Pierwsze kreski rysowałem pod okiem mamy, potem w szkole podstawowej prowadziła mnie p. Dul. Już wtedy wiedziałem, że lubię to robić i chcę się w tym kierunku rozwijać. Nagrody z licznych konkursów plastycznych dowodziły, że jest we mnie potencjał, ale chyba właśnie w wieku 20-21 lat moje prace stały się dojrzałe i bardziej osobiste. Dziś żałuję, że nie posłuchałem ojca, który nalegał bym poszedł do szkoły plastycznej. Wydawało mi się wtedy, że w sporcie osiągnę więcej. Grałem w naszej Chojnowiance i chyba piłka nożna była wówczas dla mnie większą pasją. Potem dojrzałem, przestałem biegać na boisku i zostało mi malowanie, którego tak naprawdę nigdy nie zaprzestałem i które z każdym kolejnym rokiem było dla mnie coraz ważniejsze.
G.Ch. - Jakie były Pana pierwsze prace?
M.Z. - Nie licząc prac konkursowych, gdzie temat był narzucony, najchętniej i najczęściej malowałem portrety. I od razu odpowiadam dlaczego. Twarze są dla mnie fascynujące. Kryją wiele emocji, wyrażają stan ducha, odkrywają osobowość. Każda jest inna, a jednocześnie malując portrety bliskich sobie osób odkrywam podobieństwo ich rysów twarzy. To naprawdę fascynujące.
G.Ch. - Ma Pan za sobą kilka wystaw - indywidualnych, zbiorowych. Czym dla artysty jest publiczna prezentacja?
M.Z. - Nie mogę odpowiadać za innych. Dla mnie to przede wszystkim satysfakcja. Radość z dzielenia się własną twórczością z innymi. Nie ma sensu chować swoich prac do szuflady. Z tego nic nie wynika. Wystawianie ich na ogląd publiczny daje możliwość zetknięcia się z reakcją od-biorcy. Wspaniale, jeśli komentarze są pochlebne, dobrze też kiedy są krytyczne - to pozwala na weryfikację i rozwój. Wystawa nie tylko zaspokaja próżność artysty, ale daje też drugiej stronie możliwość spotkania ze sztuką, indywidualnej jej interpretacji, konfrontacji swojego postrzegania otoczenia z innymi. I chyba o to chodzi. Wystawy, przedstawienia, koncerty - wszystkie formy artystycznego wyrazu mają za zadanie zaspokajać potrzeby każdego - artysty i odbiorcy.
G.Ch. - Jakich technik Pan próbował i jaką pracuje Pan najchętniej?
M.Z. - Próbowałem wielu i wiele stosuję w swoich pracach. Wybór techniki uzależniam od tematu obrazu i przede wszystkim od czasu, w jakim ma powstać. Głównie jednak jest to olej na płótnie lub desce, akryl i pastel.
G.Ch. - Jest Pan wobec siebie krytyczny?
M.Z. - Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Nie jest mi łatwo oceniać samego siebie, ale tu w sukurs przychodzi mi żona. Ona jest pierwszym, szczerym krytykiem. Wielokrotnie zmieniałem obraz pod wpływem jej sugestii. Podobnie jak pod naciskiem innych przedstawicielek płci pięknej. Kobiety bowiem są bardzo trudnymi modelami. Rzadko akceptują swoje portrety w pierwszej wersji. Przeszkadza każda zmarszczka, niezbyt idealne rysy czy zbyt naturalnie pokazane niedoskonałości. Poprawiam obrazy, bo zależy mi na zadowoleniu każdej modelki.
G.Ch. - Czy to nie ogranicza artystycznego ducha?
M.Z. - Ogranicza, ale w przypadku portretów, niestety trzeba mieć na uwadze opinię pozującego. Jako artysta spełniam się w surrealizmie. Nierealistyczny świat, odstępstwo od sztuki konwencjonalnej, to mój sposób na wyrażanie siebie. Daje on nieograniczone możliwości twórcze i interpretacyjne. Idea sztuki, moim zdaniem, zawiera się właśnie w różnorodnym jej odczytywaniu. Każdy, według własnej wrażliwości, odnajduje w odrealnionym obrazie własne wizje, własną wykładnię. Dla autora to niezwykłe i cenne doświadczenie móc usłyszeć analizę obrazu od osób trzecich. Czasami może mijającą się zupełnie z przesłaniem, często trudną do zrozumienia dla samego twórcy, ale z pewnością ciekawą i inspirującą.
G.Ch. - Czy poza malarstwem jest jeszcze coś, czemu z przyjemnością się Pan oddaje?
M.Z. - To wspomniany wcześniej sport. Z pewnością nie jest to już sport czynny, ale bierny - przed telewizorem - mimo to podnosi adrenalinę, pobudza. Lubię piłkę nożną, narciarstwo z jego licznymi odmianami, ale uważam, że każda dyscyplina potrafi wciągnąć, a kibicowanie wybranemu zawodnikowi czy drużynie może stać się bardzo emocjonujące.
G.Ch. - Artystyczne marzenie?
M.Z. - Nie mam specjalnych marzeń. Pracuję nad warsztatem, mam potrzebę namalowania kilku surrealistycznych obrazów i chciałbym dzielić się tą moją pasją z innymi. Móc o niej debatować w licznym gronie, może pomagać tym, którzy zaczynają przygodę z rysunkiem
i spełniać malarskie oczekiwania moich odbiorców. Ot, takie tam fantazje chojnowskiego, lokalnego artysty-malarza.
G.Ch. - Dziękujemy za rozmowę chojnowskiemu, lokalnemu artyście-malarzowi. Dodamy jeszcze - skromnemu, sympatycznemu, utalentowanemu i kreatywnemu. Życzymy powodzenia i realizacji kolejnych artystycznych planów.