W miniony piątek 15 sierpnia obchodziliśmy w kraju, w tym i w Chojnowie, święto kościelne Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny (zwane potocznie świętem Matki Boskiej Zielnej). Krótko przypomnieć chciałbym jego genezę. Dotyczy ono zakończenia życia ziemskiego przez Marię, matkę Jezusa Chrystusa. Zgodnie z nim została ona wzięta do nieba "z ciałem i duszą". Teologicznie dogmat ten oznacza uczestnictwo Marii w Zmartwychwstaniu Chrystusa i stanowi znak zmartwychwstania wiernych. Dogmat Wniebowzięcia ogłoszony został w 1950 przez papieża Piusa XII.
Dzień ten w historii Polski XX wieku ma jeszcze jedno znaczenie. Chodzi o jego polityczną wymowę, jaką było załamanie się w sierpniu 1920 r. operacji bolszewickiej i powstrzymanie ekspansji komunistycznej rewolucji na kraje zachodniej Europy. Kulminacja działań, jakim była Bitwa Warszawska - nie tylko przez Polaków została uznana za jedno z najważniejszych wydarzeń w najnowszej historii Europy. Sama wojna była wydarzeniem wyjątkowym w historii narodu i państwa.
Po zakończeniu (faktycznym) tworzenia się państwa polskiego zagrożenie ze Wschodu okazało się dla naszej Ojczyzny niebagatelne. Już w pierwszych miesiącach 1920 roku przygotowywano się do ewentualnego odporu nawały Armii Czerwonej, która szykowała atak w kierunku zachodnim. Dzięki dostawom uzbrojenia z Zachodu, polskie wojsko wiosną 1920 r. liczyło już 700 tys. żołnierzy i było gotowe do natarcia. Główne siły zgrupowano na Ukrainie. Rozpoczął się frontalny atak. Pod koniec kwietnia jednostki Armii Czerwonej wycofały się za Dniepr.
7 maja oddziały 3 Armii gen. Rydza-Śmigłego wkroczyły do Kijowa. Jednak w siedem dni później na Białorusi ruszyły sowieckie oddziały Michaiła Tuchaczewskiego. Atak ten został zatrzymany po trzech tygodniach. Pozwoliło to na kontrakcję Armii Czerwonej na południu. Lekceważona przez Piłsudskiego Armia Konna Siemiona Budionnego przerwała polski front i zmusiła Polaków do opuszczenia Kijowa. Polskie oddziały, mniej liczne i rozciągnięte na olbrzymim froncie, znalazły się w odwrocie.
Rosjanie byli pewni sukcesu. Wojska Tuchaczewskiego podchodziły pod Warszawę, natomiast formacje Stalina pod Lwów. Na szczęście dotychczasowe sukcesy spowodowały, że bolszewicy podeszli lekceważąco do sprawy. Przypadek też sprawił, że nie dostrzegli oni polskiej koncentracji nad Wieprzem, wyolbrzymiając nasze siły na północ od stolicy. Wobec tego Tuchaczewski chciał "powtórzyć manewr Paskiewicza z 1831 r.", gros sił rzucając w kierunku Płocka, by od zachodu zaatakować Warszawę. I od tej chwili następuje cały szereg trudno wytłumaczalnych przypadków, które ułatwiły zwycięstwo. W Ciechanowie nasi kawalerzyści zniszczyli wrogą radiostację, co przerwało łączność z wysuniętymi na zachód jednostkami sowieckimi. Gdy znad Wieprza uderzyły wojska dowodzone bezpośrednio przez Piłsudskiego, dywizje sowieckie na Mazowszu wciąż jeszcze kontynuowały swój marsz, nie zagrażając stolicy. Dowodzący na tym froncie Stalin zignorował rozkazy Moskwy i Tuchaczewskiego, nie wysyłając pod Warszawę Armii Konnej.
I w efekcie sama obrona stolicy, która, w pierwszym etapie, mimo dużych sił okazywała się mało skuteczna i chwiejna, pozwala 16 sierpnia przejść do działań zaczepnych, skoordynowanych, z uderzeniem znad Wieprza, w południowe, słabo bronione skrzydło Tuchaczewskiego.
Pogrom bolszewików był bezdyskusyjny. Samych jeńców wzięto 66 tys. Rozbito doszczętnie 10 dywizji. Rozpoczął się pościg na wschód, podobnie jak na Ukrainie. I choć trzeba było jeszcze przełamać opór Armii Czerwonej nad Niemnem, wróg praktycznie nie był w stanie przeciwstawić dużych sił. Z drugiej strony, potencjał polskiej armii był zbyt mały, by pokusić się o powrót do dalszej ekspansji. Obawiając się wchłonięcia zbyt dużej liczby mniejszości, Polacy przystali na linię graniczną wytyczoną wzdłuż Dzisny, Słuczy i Zbrucza.
* * *
Dwie różne daty, dwa święta. Święto kościelne i dzień, który w okresie międzywojennym stał się świętem narodowym. "Cud nad Wisłą" przeszedł do historii. Faktem też stało się, że przez wiele lat zachowany był w niepamięci. Lojalni władzy sowieckiej politycy bynajmniej nie mieli zamiaru przypominać "władcom Kremla" o dniach ich totalnej klęski. Przez ponad 40 lat historia Polski przechodziła wręcz cichutko nad tymi faktami. Jak bowiem przypominać można było klęskę "wielkiemu bratu"? Sam fakt, iż był to równocześnie dzień święta kościelnego sprawiał, że władze komunistyczne zdecydowały w swoim czasie o "wykreśleniu " tego święta z oficjalnego "kalendarza świąt kościelnych". Trzeba było ponad 40 lat, żeby święto, oficjalnie obchodzone przez Polaków w okresie międzywojennym znalazło się w kalendarzach jako święto państwowo-kościelne, a także jako święto Wojska Polskiego.
Pamiętam takie anegdotyczne wydarzenie (znam je z opowiadań rodziców). Na terenie jednej z miejscowości w Wielkopolsce (było to w kilka lat po wojnie), mieszkańcy przed dniem 15 sierpnia wywiesili na miejscowym urzędzie biało-czerwone flagi. Następnego dnia, tuż przed nabożeństwem, gdy mieszkańcy z wiązankami ziół wchodzili do świątyni, przed drzwiami czekali na nich agenci (i to bynajmniej nie z CIA), którzy brutalnie załadowali pierwszą grupę na samochód i wywieźli do powiatu (pierwsza pogłoska mówiła, że "do lasu"). W UB w powiecie "okolicznościowe kazanie" wygłosił do nich komendant "bezpieki" który w sposób, bynajmniej nie salonowy, uświadomił ich o anty- kampanii ich księdza proboszcza. Kapitan wywrzeszczał się, nawymyślał ludziom od chamów, tłuków i młotów etc. po czym kazał pogonić do domu. Tym razem nie było już samochodu. Na pożegnanie rzucił za nimi uświadamiająco: "teraz na procesję i wigilię!". Po czym dał spokój...
...Nie wiem, jak skończyła się owa wigilia 15 sierpnia, ale procesja mieszkańców - 15 kilometrów, zamieniła się po "uświadomieniu" przez szefa bezpieki niemal w święto. Ludzie szli, śpiewali pieśni - na zmianę religijne i patriotyczne. "My chcemy Boga" przeplatała się z "Pierwszą brygadą". Do wsi ludzie doszli jednak spokojnie, nikt ich nie zatrzymywał. Władza dała sobie spokój...
KADŁUBEK