Pod koniec ubiegłego roku, do Iraku wyjechała druga tura polskich żołnierzy pełniących służbę w jednostkach stabilizacyjnych w strefie polskiej w środkowym Iraku
Wśród nich znalazł się Adrian Konobrodzki mieszkaniec Rokitek, żołnierz kontraktowy, w służbie od 8 lat.
Na obcej ziemi jest od 3 miesięcy. Jak żyją tysiące kilometrów od domu
"nasi chłopcy", czego im brakuje, za czym tęsknią, czego się obawiają?
Informacje z pierwszej ręki uzyskaliśmy drogą mailową. - Przepraszam że długo nie odpowiadałem, ale ostatnie dni nie są ciekawe. Mamy często stan podwyższonej gotowości i kafejka internetowa jest zamknięta, a jak jest czas - to bardzo okrojony. Mamy dwa komputery na 400 osób, ale ma być lepiej. Już pierwsze słowa mailowej wiadomości naświetlają atmosferę. O tym, że w tych rejonach nie jest bezpiecznie informują nas także codzienne media. Konflikt narasta, rośnie zagrożenie. Dalsza część wypowiedzi wyjaśnia jednak, że życie na Bliskim Wschodzie da się znieść. - Jak przyjął Pan wiadomość, że znajduje się Pan w grupie żołnierzy wysyłanych do Iraku? - W zasadzie pozytywnie. Chciałem pojechać już w pierwszej zmianie, ale nie udało mi się do niej dostać. W drugiej było łatwiej. Dla mnie jest to życiowa przygoda, można trochę zwiedzić np. BABILON ale i zarazem nabyć doświadczenie zawodowe, możliwość sprawdzenia się w boju - po to szkolimy się w kraju. Nie ulega wątpliwości fakt, że jest to przygoda niebezpieczna, ale chyba tak naprawdę myśląc o niej będąc w kraju, nikt nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Co dla Pana i Pana kolegów stanowi największą uciążliwość - jak znosicie np. klimat? - Mieliśmy łatwiejszą sytuację niż poprzednia zmiana, gdyż przyjechaliśmy tu zimą. Temperatura była wówczas znośna - plus 15-250 C i stopniowo się zwiększa. Teraz są dni gdy w słońcu jest 45-500C, za to noce są zimne. Deszcze są tu dużą rzadkością, uciążliwe są burze piaskowe. Dajemy sobie radę, chociaż czasami, w pełnym oporządzeniu, nie jest to przyjemne.
- Jak wygląda Wasz dzień powszedni? - Gdy jest spokojnie, udajemy się na oczyszczanie terenu z niewypałów i niewybuchów po wojskach irackich, gdyż ja i moi koledzy jesteśmy saperami. Po wojnie zostało bardzo dużo armatnich min różnego rodzaju. Spotykamy się z nimi na co dzień . W niektórych miejscach znaleźć minę lub pocisk - to jak u nas grzyby w lesie. Trzeba to wszystko pozbierać i zniszczyć .Ostatnio, gdy nastroje trochę się pogorszyły, akcje zostały wstrzymane. Zajmujemy się ponadto patrolami wokół bazy i jej ochroną, gdyż coraz częściej jesteśmy atakowani przez irackich bojówkarzy .
- Za czym najbardziej w Iraku się tęskni? - Tęskni się za rodziną, najbliższymi, no i za swobodą. Jesteśmy zamknięci w bazie - wyjście poza nią na zakupy czy chociażby na spacer nie jest możliwe. Życie w bazie toczy się na okrągło, nie ma niedziel, sobót - cały czas praca i (od czasu do czasu) trochę wolnego dla siebie. Wtedy kontaktujemy się z najbliższymi - telefonicznie lub poprzez internet - to właściwie jedyna rozrywka, na którą wszyscy czekamy.
- Czy żołd rekompensuje rozłąkę z krajem i najbliższymi? - Nie jest tajemnicą, że większość z nas znalazło się tu m.in. dla pieniędzy. Z naszych informacji wynika jednak, że jesteśmy najmniej zarabiającą armią. Poza tym chyba jest jasne, że żadne pieniądze nie zrekompensują rozstania i tęsknoty, przynajmniej w danej chwili. Na szczęście czas szybko leci, żyjemy więc nadzieją, że wszyscy szczęśliwie powrócimy wkrótce do naszych domów i to ta nadzieja rekompensuje nam dni rozgoryczenia.
- Jak jesteście odbierani przez Irakijczyków? - Do tej pory dość dobrze. "BOLANDA MAJ FREC" - tak brzmi to w ich języku. Nastroje pogorszyły się z początkiem kwietnia, kiedy bojówkarze AL-SADRA zaczęli atakować nasze bazy i konwoje. Do tej pory atakowani byli głównie Amerykanie - ich bardzo tu nie lubią.
- Czy zdarzyło się Panu uczestniczyć w bezpośrednim starciu? - Jak dotąd nie brałem udziału w bezpośredniej wymianie ognia. Gdy jednak jadę na patrol, muszę się liczyć, z tym, że możemy zostać zaatakowani. Każdego dnia zdarzyć się może, że staniemy się obiektem ataku. Głośno o tym nie mówimy, ale chyba każdego z nas dręczą niepokojące myśli. Mamy jednak nadzieję, że do takiej sytuacji nie dojdzie.
- Jaki jest Pana osobisty stosunek do tego konfliktu? - Obalenie Saddama było konieczne, gdyż zagrażał on wielu krajom (w tym także Polsce), a Irak jest to taki kraj, nad którym trudno jest zapanować. Występuje tu duża ilość odłamów religijnych. Ludzie prowadzą koczowniczy tryb życia. W miastach jeszcze widać cywilizację, poza nimi jednak jest duże zacofanie. Jak na razie nie ma jako takiego prawa - każdy żyje z dnia na dzień. Mieszkańcy nie przywiązują wagi do wyglądu swojego i otoczenia. Domy, poza nielicznymi, przypominają nasze stare obory, ludzie śpią na czymś w rodzaju klepisk, tylko nieliczni posiadają łóżka, za to co drugi dysponuje satelitą i samochodem. Obserwacja codziennego życia Irakijczyków, ich wegetacji, to kolejna lekcja, którą każdy z nas wyniesie z pobytu tutaj. Uczymy się doceniać, to czego do tej pory nie docenialiśmy, nabieramy szacunku do tego, czego do tej pory nie zauważaliśmy.
- Czy chciałby Pan powiedzieć coś mieszkańcom swojej miejscowości? Chciałbym pozdrowić mieszkańców Rokitek, znajomych, mamę, całą rodzinę a przede wszystkim moją ukochaną dziewczynę Anię. Cieszę się, że mam taką możliwość. Przy okazji dziękuję w imieniu własnym i moich kolegów za świąteczną kartkę i życzenia od mieszkańców Chojnowa. I chociaż Wielkanoc była dla nas normalnym dniem ciężkiej służby, takie objawy pamięci bardzo podnoszą nas na duchu.
Dziękuję i wszystkich jeszcze raz pozdrawiam - do zobaczenia.
(na podstawie maila otrzymanego 23 kwietnia)