Reportaż młodych chojnowian z podróży na Sybir publikowany w Gazecie w kilku odcinkach zmobilizował kilkoro mieszkańców do opisania swoich wymarzonych podróży. Rafał Wyciszkiewicz – chojnowski fotografik minionego lata udał się na wyprawę, którą planował od dawna. Jego pasją obok fotografii są polskie zamki, które zwiedza podróżując po kraju na rowerze. Oto jego wspomnienia z wyprawy do Krainy Tysiąca Jezior.
Po ubiegłorocznych wyprawach w okolice Wrocławia i Wielkopolski zaraziłem się CYKLOZĄ na dobre i było więcej niż pewne, że w tym roku również gdzieś pojadę.
A cel od kilku lat miałem jeden – Mazury.
W planach miałem zwiedzanie najważniejszych zamków krzyżackich, dlatego za stację początkową wybrałem Toruń, gdzie tuż po przyjeździe zwiedziłem piękną starówkę, a następnie udałem się w kierunku Golubia – Dobrzynia, słynącego ze wspaniałego zamku. Drugiego dnia zwiedziłem pałac w Jabłonowie Pomorskim, potężny zespół katedralny w Kwidzynie i zamek w Gniewie. Aby się tam dostać, musiałem skorzystać z przeprawy promowej na Wiśle. Kolejny dzień zaczął się pechowo, gdyż zginął mi telefon. A propos telefonów, to największą głupotą, jaką niejednokrotnie widywałem, było mijanie pseudorowerzystów piszących w czasie jazdy smsy. Humor poprawił mi dopiero zabytek, jaki zobaczyłem, a był nim największy zamek w Europie – Malbork. I nie ma tu przesady, po prostu potęga. Zwiedzałem go przez 2 godziny.
Czwartego dnia w podróży towarzyszyło mi słońce, deszcz, wiatr i podjazdy. Mimo tego zrobiłem 140 km. W miejscowości Jelonki, na kanale Elbląskim, obejrzałem jedną z wielu w tej okolicy pochylni. Jest to konstrukcja pozwalająca statkom pokonać różnicę poziomu wód nawet do 90 m. O godz. 19.00 dojechałem do Lidzbarku Warmińskiego, gdzie sfotografowałem jeden z najpiękniejszych polskich zamków.
Następny dzień upłynął mi na zwiedzaniu dwóch sanktuariów - w Stoczku Klasztornym, miejscu więzienia kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Świętej Lipce, a także zamku w Reszlu.
Nazajutrz znalazłem się w krzyżackiej warowni w Kętrzynie, po czym ruszyłem do miejsca, gdzie przed 60. laty jeden człowiek decydował o losach świata. Miejscem tym był "Wilczy Szaniec'' w Bierłoży – dawna kwatera Hitlera. Jest to potężny kompleks ponad 30 bunkrów. Znajdowało się tu lotnisko, kino, linia kolejowa, a wszystko pokryte było siatką maskującą w różnych kolorach, zmienianą o każdej porze roku.
Po sześciu dniach wędrówki, w końcu ujrzałem mazurskie jeziora, ale zwiedzanie okolic zacząłem od Puszczy Boreckiej, gdzie w osadzie Wolisko znajduje się pokazowa zagroda żubrów. Niestety – człowiek, który tam pracował powiedział, że coś je wystraszyło i nie wiadomo, kiedy powrócą. Noc spędziłem w zupełnej samotności, na ranczo nad jeziorem Onysz.
Następnego dnia minąwszy miasto Onysz, po kilku kilometrach znalazłem się w miejscu, gdzie woda sięga po horyzont. Nie mogło to być nic innego jak jezioro Śniardwy.
Jadąc jego brzegiem zwiedziłem półwysep "Szeroki Ostrów'', miasteczko Pisz, by 8.kilometrowym szlakiem przez las dotrzeć do osady Niedźwiedzi Róg, leżącej nad samym jeziorem.
Dziesiątego dnia zwiedziłem najpopularniejszą miejscowość Mazur – Mikołajki, które powitały mnie deszczem oraz zamek w Rynie. Ostatnią noc pod namiotem spędziłem 5 km przed Mrągowem i długo jej nie zapomnę. Do rana lało jak z cebra i wiał silny wiatr. Miałem szczęście, że nie porwał mnie ze sobą.
Przejeżdżając przez Mrągowo, zwiedziłem amfiteatr, gdzie odbywają się słynne pikniki country, a 12 km dalej w Sorkwitach ciekawy pałac. Chwilę później zaczęło lać. Schroniłem się na przystanku, skąd wkrótce odjechałem (aż wstyd mi się przyznać) PKS –em do Olsztyna. Po przyjeździe do stolicy Warmii, obejrzałem zamek i starówkę, ale największą atrakcją tego dnia był dla mnie finisz wyścigu Tour de Pologne.
W ciągu tych czternastu dni zwiedziłem 11 zamków, zrobiłem 400 zdjęć i „wykręciłem" 1000 km, a 5,5 tys. w tym sezonie.
Biorąc pod uwagę ilość miejsc, do których dotarłem, oraz niełatwy teren to całkiem sporo – choć przecież nie dystans był najważniejszy. Mimo nie najlepszej pogody, plan wykonałem w 100%. Na koniec chciałbym pochwalić się trasą, jaką pokonałem kilkanaście dni temu. Przez Mułków i Ściegny dojechałem do Karpacza (6 km podjazdu), po czym zdobyłem "Orlinek'' (800 n.p.m.) z dwukilometrowym 14% podjazdem. Następnego dnia z Trzcińska przez Jelenią Górę – Jagniątków i Michałowice, dotarłem do Szklarskiej Poręby. 11 km trasą prowadzącą cały czas pod górę wspiąłem się na słynny zakręt śmierci, następnie z niesamowitym uczuciem prędkości ponad 60 km/h zjechałem 4 km w dół.
Jeśli ktoś chciałby w przyszłym roku pojechać na wyprawę rowerową może skontaktować się ze mną poprzez stronę internetową
foto.e-informator.pl - zachęcam.