PORÓD, TRAGEDIA I KASA CHORYCH
Listy do Redakcji Chojnów 9.09.2002 r. Droga Redakcjo Pragnę opisać na łamach "Gazety Chojnowskiej" tragiczną historię mojego synka Tomasza Górniaka, która mogła przydarzyć się każdemu innemu dziecku podczas porodu, i która powinna stanowić przestrogę dla przyszłych rodzących matek. Moja druga ciąża przebiegała prawidłowo, nic nie wskazywało na to, że będą jakiejkolwiek komplikacje, Przynajmniej tak twierdziła pani dr I. Ruta (lekarz prowadzący). Obawiałam się rozwiązania, bo pierwszy mój poród był bardzo trudny (straciłam przytomność, podłączano mi tlen, a dziecko wyciskano, następnie transfuzja krwi itd.), na szczęście jednak syn Michał - 4800 g - przyszedł na świat cały i zdrowy. O swoim strachu związanym z porodem metodą naturalną, mówiłam pani doktor. Dostałam wówczas skierowanie do Wojewódzkiego Szpitala w Legnicy. Tam zapewniono mnie, że wszystko jest w porządku i nie ma się czego obawiać. Gdy 9.02.2000 r. zaczęły się pierwsze bóle, mąż odwiózł mnie do Legnicy. Nikt się nie przejął moim przypadkiem, a obawy przyszłej matki po raz kolejny zbagatelizowano, choć podczas badania USG oszacowano masę płodu na 4500 g. Po 15 godzinach dotkliwych bóli krzyżowych położna - p. T. L. - przebiła mi pęcherz płodowy, a lekarz - p. G. P. - zlecił podłączenie kroplówki naskórczowej i mimo moich błagań o cesarskie cięcie - czekano na ciąg dalszy. Cała tragedia zaczęła się ok. godz. 18.00 (10.02.2000 r.). Dziecko zaklinowało się prawym barkiem o spojenie łonowe i wówczas było już za późno na cokolwiek. Ratowano moje życie kosztem mojego upragnionego dziecka. Położne na wyraźne polecenie dr. J. M., ciągnęły synka za głowę, bark i rączkę. Gdy po 20 minutach wydobyto go ze mnie, już nie żył (0 punktów w skali A). Trafiłam na oddział intensywnej terapii, gdyż na skutek mechanicznego urazu macicy doszło do krwotoku, umierałam... Nie takie jednak były wyroki Boskie... Zaczęłam powoli powracać do życia. W tym samym czasie reanimowano moje dziecko. Na początek lekarze nie dawali żadnych szans w przypadku Tomka. Mimo to wierzyłam uparcie, że synek przeżyje i będzie zdrowy. Podczas tego bestialskiego porodu doszło do okaleczenia mojego dziecka (całkowite porażenie prawego splotu barkowego, wyrwanie dwóch korzeni nerwowych z kręgosłupa, co zaskutkowało bardzo poważnym naderwanie prawej rączki). Żaden z legnickich lekarzy nie powiedział nam, co nas czeka i być może słusznie, bo nie wiem, czy potrafiłabym znieść to, co miało wkrótce nastąpić. Rozpoczęła się prawdziwa gehenna, walka o dziecko, mimo wszelkich - przede wszystkim finansowych - trudności.. Profesor R. Rutkowski z Kliniki Chirurgii Ręki we Wrocławiu zoperował Tomka w trzecim miesiącu jego życia. Jednak uszkodzenie ręki było tak poważne, że nie dano nam zbyt wielkiej nadziei na jej funkcjonowanie. Rozpoczęła się żmudna, intensywna, codzienna rehabilitacja jako "ostatnia deska ratunku". Na początku dzięki naszym wysiłkom finansowym opłacaliśmy - prywatnie - rehabilitację dziecka. Jednak po kilku miesiącach brakło nam na ten cel funduszy i trzeba było "spojrzeć prawdzie w oczy". Zostaliśmy sami na placu boju. Dolnośląska Regionalna Kasa Chorych sześciokrotnie sfinansowała leczenie Tomka (wyjazdy na dwutygodniowe turnusy usprawniające do szpitala w Dziekanowie Leśnym k/Warszawy, specjalizującego się w splotach). Jednak każdy wyjazd kosztował nas 1000 zł jednorazowo (dojazd, opłata za mój pobyt jako opiekuna w szpitalu, wyżywienie powrót, etc.). Dlatego też, kiedy w czerwcu 2002 r. z inicjatywy dr. D. Kryńskiego - kierownika Przychodni chojnowskiej - otwarto u nas Rehabilitację, ucieszyłam się z całego serca. Dzięki fachowej opiece p. mgr J. Sakowskiej i jej pracowników Tomek ćwiczył rączkę przy pomocy różnych specjalistycznych metod. Byłam więc pełna optymizmu, co do przyszłości dziecka. Pocieszałam się myślą, że "jakoś to będzie". Jednak moja radość nie trwała długo. Dolnośląska Regionalna Kasa Chorych odmówiła finansowania rehabilitacji czworga dzieci niepełnosprawnych, w tym również Tomka, tłumacząc się tym, że chojnowska rehabilitacja nie spełnia obowiązujących standardów, wymogów (brak psychologa i logopedy). Nawiasem mówiąc, w przypadku Tomka - na szczęście - obaj specjaliści nie są potrzebni - dziecko jest bardzo dobre intelektualnie rozwinięte, pięknie mówi, choć ma dopiero 2,5 roku. Nie rozumiem jednak, dlaczego odmówiono nam rehabilitacji dziecka, uszkodzonego nie przez naturę, lecz na skutek lekkomyślności i niedbałości samych lekarzy i położnych (Prokuratura Legnicka naszą sprawę umorzyła, bo dokumentacja medyczna, zeznania lekarzy i położnych były "odpowiednio przygotowane", a biegli sądowi opierając się na tym, co im "podsunięto" wydali zaoczną opinię, e to, co się stało z moim dzieckiem podczas porodu, to kwestia przypadku, w mojej sytuacji nie było wskazań do cesarskiego cięcia - choć uważam, że Tomek jest najlepszym dowodem na to, że nie mieli racji). Człowiek pracujący w każdym innym zawodzie, popełniwszy błąd, stara się go naprawić, dlaczego nie zrobili tego ci, którzy okaleczyli mi dziecko? Skąd taka bezduszność w przypadku chojnowianina? Przecież dr M. Kwapisz - dyrektor ds. medycznych, który odmówił finansowania rehabilitacji naszych dzieci pochodzi z tego małego, biednego miasteczka i chyba dobrze wie, jak wygląda tutaj życie na co dzień. Piszę ten list, bo wierzę, że władze miasta zajmą godziwe stanowisko w tej, jakże ważnej dla nas, mieszkańców Chojnowa, sprawie. Przecież osób wymagających leczenia, rehabilitacji jest u nas coraz więcej (starzy, młodzi, dzieci). Nie dość, że zamknięto nam szpital, to jeszcze chce się nas pozbawić tej ostatniej placówki ratującej zdrowie człowieka. W Chojnowie też żyją ludzie potrzebujący fachowej pomocy. Na zakończenie mojego - być może chaotycznego - listu, pragnę za pośrednictwem Redakcji "Gazety Chojnowskiej" podziękować tym wszystkim, którzy ratowali Tomka. I tak, chronologicznie byli to: dr A. Zbróg (która reanimowała synka), dr Kowalik, dr P. Zegzdryn, prof. R. Rutkowski, dr A. Studenna,, p. E. Opałka, pracownicy Szpitala w Dziekanowie Leśnym, mgr J. Krische, Dyrekcja Firmy Höcker", dr D. Kryński, mgr J. Sakowska i wszyscy pracownicy Rehabilitacji Chojnowskiej oraz inni ludzie, bliżsi i dalsi nasi znajomi, który rozumieli wymiar naszej rodzinnej tragedii. Z poważaniem E. Górniak (adres znany redakcji)
E. Górniak
Tytuł | data | Autor | Odszkodowanie | 2004-08-31 00:00:00 | Jacek U. | Czytajac ten list oczyma wyobraźni widze to co przydarzylo sie mojemu synowi i zonie w 1998 roku w Tarnowie . To straszne jak te biedne dzieciaczki cierpią . Z tresci Pani listu wynika , ze skierowaliscie Państwo sprawe do prokuratury , niemniej w 99,9% przypadków sprawy tam sa umarzane . MAcie Państwo jeszcze mozliwosc skierowania sprawy na droge z powództwa cywilnego o odszkodowanie i zadoscuczynienie . Mozna to zrobic do 3 lat od momentu zaistnienia szkody . Jesli moglbym w czymkolwiek pomóc chetnie sluze rada i doswiadczeniem . Moj synek ma wlasnie porazenie splotu nerwowego stawu barkowego prawej raczki i walcze juz z tym blisko 6 rok . Chetnie podziele sie wiedza w tym zakresie . Moj e-mail : print@interia.pl , tel 504287321 , Jacek Uznanski . Pozdrawiam , glowa do góry !! | |
|
|