Maluje od dziecka. Portrety, pejzaże, akty i martwa natura to główne tematy jej prac. Jadwiga Jędrzejczyk w chojnowskim środowisku artystycznym jest chyba najbardziej kojarzoną postacią. Swoją wiedzą przez lata chętnie dzieliła się z wkraczającymi dopiero na ścieżkę świata malarskiego, prowadziła warsztaty, zajęcia plastyczne, udzielała konsultacji kandydatom do szkół plastycznych, uczestniczyła w licznych komisjach konkursowych i klasyfikacyjnych, była założycielką Stowarzyszenia Miłośników Sztuki w Chojnowie.
Gazeta Chojnowska - Talenty często dziedziczymy po przodkach. Jak jest w Pani przypadku?
Jadwiga Jędrzejczyk - Dziedziczenie talentu? Po tacie. Tato urodził się w "głębokiej" wsi w centralnej Polsce, więc poza szkołą podstawową nie zdobył żadnego wykształcenia. Ale pamiętam, już w Świerzawie (tam spędziłam dzieciństwo) siadaliśmy z tatą naprzeciw przy stole i malowaliśmy kredkami. Nie pamiętam, co ja malowałam, ale tatuś malował pejzaże zapamiętane z dzieciństwa. Były zachwycające. W szkole podstawowej przedmiot, który nazywał się "rysunek", prowadził pan Mirosław Nowak. To on chyba uznał, że mam talent, bo bardzo mi utrudniał zajęcia. Gdy klasa malowała zwyczajnie akwarelami, on dawał mi jakieś farby w puszkach, patyki i tym miałam malować. Na zakończenie szkoły oprócz nagrody za "wszystko" dostałam nagrodę za "rysunek" od pana Nowaka. To szkoła zdecydowała o wyborze przeze mnie Liceum Plastycznego we Wrocławiu. Możliwe, że dyrekcja wysłała też moje dokumenty, bo nie pamiętam, żeby w domu się coś kompletowało. Pojechałam z mamą na egzamin. Na 60 miejsc było 300 chętnych. Zdałam, zostałam przyjęta. Szkoła wspaniała. Nauczyciele artyści - super. Pozostali - jak gdyby zdominowani przez artystów. Planowałam studia w PWSSP (Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych) wówczas, ale przed studniówką umarł mój tatuś. Wszystkie plany runęły. Musiałam szukać pracy.
G. Ch. - Malarstwo to nie tylko Pani pasja, ale także zajęcie zawodowe.
J.J. - Ponad pół roku szukałam pracy. Trafiły mi się zajęcia plastyczne w PDK w Złotoryi. Przyjechałam do Chojnowa, do Dolzametu, by przyjąć zlecenie na jednorazową reklamę. To był 1970 rok. Zostałam zatrudniona na pełny etat plastyka. Poza etatem prowadziłam zajęcia
z dziećmi w Zakładowym Domu Kultury "Pałacyk". W 1983r. zaczęłam pracę
w Zespole Szkół Zawodowych. Uczyłam rysunku zawodowego dla zawodu krawiec odzieży skórzanej i reklamy dla zawodu sprzedawcy. Ale i tam prowadziłam po lekcjach zajęcia plastyczne. Trzech uczestników tych zajęć wzięło udział w jednym z Przeglądów Chojnowskiej Plastyki w Muzeum. Ponad dziesięć lat temu dyrektor MOKSiR (wówczas MDK) pan Stanisław Horodecki zatrudnił mnie do prowadzenia zajęć plastycznych z licealistami. To była wspaniała grupa. O kilku z nich wiem, że pokończyli uczelnie plastyczne i spełniają się zawodowo.
G.Ch. - Od dawna jest Pani na emeryturze, ale nie zaprzestała Pani spotkań z dziećmi, młodzieżą, osobami pragnącymi posiąść wiedzę malarską.
J.J. - W ogromnej mierze te spotkania zawdzięczam pani Barbarze Landzberg, dyrektorce Miejskiej Biblioteki Publicznej. W program pracy biblioteki wprowadziła warsztaty plastyczne dla gimnazjalistów. Wystawy prac z tych warsztatów budziły wielkie zainteresowanie. Z MOKSiRem jestem związana do dziś. Od kilku lat prowadzę zajęcia plastyczne dla pań z Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
G.Ch. - Malowanie to przyjemność?
J.J. - Oczywiście, że przyjemność. Rzecz w tym, że muszę sobie zapewnić spokój, czyli nic do załatwienia, nic do zrobienia a wtedy malując, jest się w innym świecie.
G.Ch. - W swoim artystycznym dorobku ma Pani wiele prac, wystaw indywidualnych, zbiorowych i nagród. Czy to ważne dla artysty?
J.J. - Na początku tzw. "drogi twórczej" jest to ważne. Maluje się dużo. Mówi się o tym, że trzeba sobie "wyrobić nazwisko".
G.Ch. - Więcej radości daje tworzenie czy uczenie tworzenia?
J.J. - Gdy uczę, to tak jakbym sama malowała. Oceniam pracę z tą samą wrażliwością i wiedzą, co moje obrazy.
G.Ch. - Nie tak dawno pokochała Pani także tkactwo?
J.J. - Dawno temu myślałam, że pokochałabym. Dyrektor MOKSiR, pan Horodecki skierował mnie na kurs ręcznego tkactwa artystycznego do pracowni pani profesor Ewy Poradowskiej-Werszler na Jatkach we Wrocławiu. Dopóki to były lekcje, tkactwo było dla mnie interesujące. Ale gdy przyszło stworzyć całą tkaninę, stwierdziłam, że brak mi predyspozycji. To jest bardzo, ale to bardzo żmudna praca. Brakowało mi cierpliwości. Ale nauka nie poszła w las. Od kilku lat prowadzę zajęcia z tkactwa dla dorosłych. Niestety z 10-osobowej grupki pań, prawdopodobnie z powodu braku wspomnianych predyspozycji, zostały tylko dwie, którym cierpliwości nie brakuje.
G.Ch. - Jest jeszcze coś - zupełnie odrębnego od tworzenia - co sprawia Pani wyjątkową przyjemność?
J.J. - Nie jest to coś odrębnego od tworzenia. Jest to natura. Intryguje mnie, zachwyca, a to przecież kolory, kształty…
G.Ch. - Czego życzy się malarzom-tkaczom-mentorom?
J.J. - Chyba zwyczajnie - nieustającej weny.
G.Ch. - Weny zatem nieustającej, i wielu kolejnych artystycznych wyzwań.