"Cóż bowiem pozostało po tych, którzy przed nami wypełniali tę przestrzeń? Kamienie. Ludzką wolą i działaniem obracane w zamki, kościoły, pałace, pokutne krzyże i nagrobne płyty. Dziś częsciej leżą w pyle, niż lśnią swym dawnym blaskiem, ale przecież - ciągle coś nam "mówią". Odczytanie tej ich mowy, dostrzeżenie kryjącego się za nami człowieka legło u podstaw "Gawędy..."
Fragment wstępu do książki Stanisława Horodeckiego "Gawędy o Ziemi Chojnowskiej" wprowadza w świat obcy, ale związany nierozerwalnie z naszymi dziejami.
Książka, wydana na początku czerwca br. skierowana jest głównie do młodej części chojnowskiej społeczności. Wiedza kompletowana latami, lekki przekaz i oryginalne ilustracje zainteresują jednak także i dorosłego czytelnika.
Skąd pomysł, źródła, chęć tworzenia? O tym z autorem "Gawęd..." Stanisławem Horodeckim rozmawia Emilia Grześkowiak.
Emilia Grześkowiak - Dlaczego napisał Pan tę książkę?
Stanisław Horodecki - Jest kilka przyczyn - dlaczego. Pierwszą jest chęć przybliżenia tzw. "małej ojczyzny", ukazania, że także w Chojnowie i jego okolicach miały miejsce zdarzenia ważne , ciekawe, intrygujące. Po drugie z nadzieją, która towarzyszyła mi od początku poszukiwania materiałów, że być może wokół którejś z historii czy też postaci uda się wykreować coś na kształt turystycznej atrakcji tego regionu. I myślę, że tego rodzaju atrakcję udałoby się wykreować - np. wokół twórczości Ernesta Raupacha, o którym opowiada gawęda, za której tytuł posłużyło mi imię i nazwisko dramaturga. Można by się pokusić o mini festiwal jego sztuk . Napisał ich aż 117, więc byłoby z czego wybierać ...
Wreszcie po trzecie - i tu pojawia się ołówek Zbyszka Halikowskiego - chciałem, by te historie "ożyły" również dzięki obrazkom i ukazanym na nich takim fragmentom z przeszłości, które dotrwały do naszych czasów. Myślałem, że dzięki temu zwłaszcza młodsi odbiorcy będą mogli nie tylko poznać jakąś część historii, lecz także jej "dotknąć".
E.G. "Gawędy..." to nie poemat, który powstał z wyobraźni. Zapewne musiał Pan sięgać do wielu historycznych źródeł. Skąd czerpał Pan wiedzę i informacje?
S.H. - Rzeczywiście, źródeł jest sporo i - co nastręczało największej trudności - w większości znajdują się w bibliotekach i archiwach Wrocławia. Szperałem tam w Archiwum Państwowym, do którego w drugiej połowie XIX w trafił tzw. "depozyt miasta Chojnowa" - zbiór blisko 350 dokumentów od XIV wieku poczynając. Wiele godzin spędziłem w Biliotece Ossolineum, w której zgromadzono trudno dziś osiągalne XIX.wieczne wydania pamiętników np. polskich uczestników kampanii napoleońskiej. Wdychałem też kurz starodruków w bibliotece "Na Piasku". To może trudno wyrazić słowami, ale emocje towarzyszące braniu w dłonie druków, w których przed 300 laty ktoś opisywał zdarzenia dziejące się gdzieś na Ziemi Chojnowskiej, są naprawdę spore.
Oczywiście korzystałem też z informacji dyrektora muzeum w Chojnowie, pana Jerzego Janusa i to jemu zawdzięczam wiele cennych uwag i podpowiedzi.
W poszukiwaniach wspierało mnie też najnowsze medium, czyli internet. To właśnie w "sieci" znalazłem niemieckojęzyczną historię Goliszowa.
E.G.- To Pana trzecia książka. Czy ostatnie "dziecko" jest najbardziej kochane?
S.H.- Każda książka jest inna. Pierwsza stanowiła bardziej fotograficzną prezentację atrakcji turystycznych nieistniejącego już województwa legnickiego, niż ich szczegółowy opis. Miała z założenia zachęcać do poznawania bliskiej nam wszystkim przestrzeni, miała pokazywać, że są tu godne uwagi zabytki historii czy przyrody. Druga z książek poświęcona została szczegółowemu opisowi miejscowości na terenie Ziemskiego Powiatu Legnickiego. Sporo czasu zajęło mi sfotografowanie chyba wszystkich zabytków, równie wiele godzin szperanie w archiwach. Tamta publikacja miała trzy wersje językowe pomieszczone w jednym wydaniu - chodziło o to, by stanowiła rodzaj przewodnika czy też informatora także dla turystów z Europy.
Patrząc z tej perspektywy można by powiedzieć, że "Gawędy o Ziemi Chojnowskiej" sa "najwęższe". To już nie województwo, nie powiat, lecz obszar zaledwie dwu gmin. Inaczej został jednak potraktowany. Zakładając podstawowego odbiorcę w grupie osób młodych uznałem, że nie można zgromadzić szeregu suchych dat i faktów, że jeśli chcę pobudzić wyobraźnię i przekonać do przeszłości najmłodszych, powinienem historię "ożywić. Stąd moi bohaterowie walczą, rabują rozmawiają o zdarzeniach otaczającego ich świata... Mówiąc krótko - żyją. Czy taki sposób prezentacji przeszłości - podobny nieco konstrukcji sienkiewiczowskiej "Trylogii" - znajdzie uznanie, tego nie wiem. Pozostaje mi mieć nadzieję, że tak.
E.G. - Czy "Gawędy..." są w przważającej części przekazem historycznym, czy może więcej w nich pańskiej fantazji?
S.H. - W uproszczeniu legenda jest historią, w której prawda jakiegoś zdarzenia miesza się z fikcją. Nie ma tu mowy o żadnych proporcjach, że np. ma się znaleźć tyle samo historii co fantazji. W "Gawędach..." szkielet, oś konstrukcyjna są niemal wszędzie prawdziwe. Husyci rzeczywiście napadli i złupili Chojnów, rodzina Bożywojów zapisała się trwale w historii XV i XVI wieku (przynajmniej na tej przestrzeni), Czarny Krzysztof naprawdę łupił kupców w okolicach Rokitek...
E.G. - Swoją książkę poleca Pan głównie młodzieży. Jak zachęci Pan do czytania nastolatków, którzy w dobie komputerów i internetu, niechętnie sięgają po słowo pisane?
S.H. - Myślę, że warto jest coś wiedzieć o najbliższej przestrzeni. Choćby tylko po to, by móc oprowadzić po mieście przybyłą w gości rodzinę czy zaimponować swą wiedzą poznanej właśnie sympatii. Sądzę też, że czytanie, nie tylko "Gawęd", to doskonała zabawa. Pisanie książki o historii przypomina nieco zajęcie detektywa. Zbieranie śladów, wyciąganie wniosków, formułowanie hipotez... Podobna frajdę może też jak sądzę mieć nie tylko piszący, lecz także podążający jego śladem czytelnik.
W otaczającej nas przestrzeni często nie umiemy rozpoznawać śladów, więc nie robimy też kroku dalej. Nie pytamy "dlaczego?" bo czegoś po prostu nie dostrzegamy, choć ocieramy się o to często. W zewnętrznych ścianach kościoła p.w. Piotra i Pawła w Chojnowie są charakterystyczne wgłębienia. Wszyscy przyjmują je za fakt oczywisty i nikt nie pyta "po co?, dlaczego?, skąd?". Ja przypisałem ich powstanie ludowej wierze w ozdrowieńczą moc proszku ze świętego miejsca, z kościoła. To tylko jedna z hipotez i można stworzyć z pewnością inną gawędę o tym, skąd owe wgłębienia się wzięły. Może jeśli ktoś przeczyta moją wersję, zechce napisać własną, inną.
E.G. - To byłby swego rodzaju sukces. I tego serdecznie życzymy, dziękując jednocześnie za rozmowę i możliwość poznania zamierzchłych dziejów naszego miasta.
Emilia Grześkowiak