Przed laty, kiedy byłem małym chłopcem... tak rozpocząć można byłoby felieton nawiązujący do wspomnienia lat, które dla nas (mimo panujących wówczas w kraju układów politycznych) były, że zacytuję tytuł znanego serialu "Cudownymi latami".
Ale nie do samych wspomnień nawiązuję. Choć w pewnym sensie dotyczy to i tamtych lat. Lat, w których, mimo panujących trudności życia (spadały one wówczas na barki naszych rodziców), wydawały się nam naprawdę cudownymi. Tamte stoły zastawione tradycyjnymi potrawami (obowiązkowo musiało ich być dwanaście - po dziś dzień nie mogę zrozumieć w jaki sposób doliczano się ich), prezenty przynoszone przez (zależy, w jakim regionie kraju) Mikołaja, Gwiazdora, Anioła, potem wspólne kolędowanie. "Gdzie się podziały tamte wigilie...", że sparafrazuję znane "prywatki" Wojtka Gąsowskiego. Przy choince gromadziła się cała rodzina. A nie było to tylko kilka osób - często na wigilię pojawiały się większe grupy. Pamiętam taką jedną wigilię, kiedy po niej, moi rodzice "ciągani" byli przez "bezpiekę", bowiem funkcjonariusze UB wbili sobie do głów, iż było to nielegalne zebranie - i zanim się wszystko wyjaśniło... Ale mimo tych wydarzeń - miało to, dla nas jakiś inny wymiar.
Kiedy porównuję tamte lata, tamte wigilie z dzisiejszymi, jakoś to zupełnie inaczej się odbiera. Nieraz, kiedy przysłuchuję się rozmowom - znajomych, członków rodziny, czy nawet przygodnych osób - nagle okazuje się, że wszyscy nastawieni są na jedno: najeść się, i... obejrzeć program telewizyjny. Fakt, że w tym okresie program telewizyjny jest bardziej atrakcyjny, niż w ciągu roku (niektórzy uważają, że najciekawszy program oglądaliśmy... w okresie wprowadzenia stanu wojennego), jednak - czy naprawdę na tym polega kolędowanie? Czy nasze piękne staropolskie kolędy i pastorałki muszą odchodzić do przysłowiowego lamusa, pozostając w trakcie pasterki czy nabożeństw w kościołach? Czy nie stanowią one dziś, pewnego, elementu łączącego, dającego podstawy istnienia tego, co dziś przyjęło nazwę "małych ojczyzn"? To już nie tylko rodzina, lecz także współmieszkańcy miasta, którzy spotykają się np. przy wigilii dla samotnych organizowanej przez chojnowski MOPS. Nie zostali oni pozostawieni własnemu losowi.
"Jestem osobą samotną" - wyznała mi pewna znajoma, wiekowa, schorowana kobieta. - "Tu nie odczuwam tej samotności".
Nie mam na celu "wzruszania" kogokolwiek ckliwą "opowieścią wigilijną" w stylu Dickensa. Nasuwa się co innego. W czasie, gdy spotkania rodzinne tracą coraz bardziej swój wcześniejszy wymiar, takie wigilie stają się symbolem tego, co powinniśmy kultywować w naszych domach..
A z okazji zbliżających się Świąt, jak i Nowego 2004 Roku, wszystkim naszym Czytelnikom składam najserdeczniejsze życzenia, dedykując ten felietonik.
KADŁUBEK