Moja historia - MOGĘ SPOJRZEĆ SOBIE W TWARZ - Gazeta Chojnowska w ramach portalu E-Informator.pl



artykuły:

ostatnie
popularne
komentowane
regulamin
archiwum PDF
stopka redakcyjna
ogłoszenia
podgląd artykułów
podgląd komentarzy



Moja historia - MOGĘ SPOJRZEĆ SOBIE W TWARZ



      Pochodzę z przedwojennej rodziny nauczycielskiej. Matka wychowała nas dwanaścioro - wszyscy mieliśmy wykształcenie pedagogiczne. Wojna zastała mnie na froncie wschodnim. Odbywałem wówczas służbę wojskową we Włodzimierzu. Tam też po raz pierwszy los zetknął mnie z sowiecką kulą. Zostałem ranny. I kilka tygodni zamiast w końskiej kulbace (byłem ułanem) musiałem przeleżeć w szpitalu. Kiedy wyszedłem w pierwszych dniach października – już było po wszystkim. To znaczy Polska była już zniewolona przez faszystowskie Niemcy i Związek Sowiecki, który objął tereny wschodniej Rzeczypospolitej. Wojna jeszcze trwała, mimo prognoz, że z wiosną... Trzeba było jeszcze ponad pięciu lat żeby Polska znów „była Polską". Ale nawet wtedy to jeszcze nie był koniec...
      Po wyzwoleniu moja „wojna" nadal trwała. Na krótki czas wróciłem do zawodu jako nauczyciel. Na krótko. Nie miałem szans być wychowawcą tych, którzy mnie w tym momencie najbardziej potrzebowali. Przeszedłem do tzw. przemysłu lekkiego. Znalazłem miejsce na Dolnym Śląsku. Byłem założycielem zakładu zatrudniającego ponad 200 osób. A taka firma powinna mieć według ludzi „na szczeblu" szefa zaangażowanego politycznie. Nie byłem taki. Byłem po prostu sobą. I to utrudniało mi jakikolwiek start. Jako kierownik niejeden raz zmuszony byłem odwiedzać mury Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Wychodziłem z domu i nigdy nie wiedziałem, czy jeszcze wrócę. Przychodziłem do wspomnianego budynku i wyczekiwałem w korytarzu kilka, czasem nawet kilkanaście godzin. Docierały do moich uszu krzyki dręczonych ludzi. Widziałem wyprowadzanych z jednych pokoi zakrwawionych ludzi, odprowadzanych do innych drzwi, za którymi, nie było wiadome, co dalej z nimi się działo.
      Potem była rozmowa. Wprowadzano mnie do pokoju, w którym siedział oficer UB. Rozmowa toczyła się w obojętnym temacie. Oficer zapytywał o rodzinę, o żonę, dzieci. Potem były pytania dotyczące pracy, zakładu. Tu musiałem być już ostrożniejszy. Wiedziałem, że należy ważyć każde słowo, analizować sens zdania ze świadomością, że może być opacznie odebrane. Potem wypuszczano mnie do domu...
Po pewnym czasie rozmowy miały inny charakter. Oficer już nie był taki miły jak wcześniej. Wykładano konkretnie „kawę na ławę". Stawiano propozycje „współpracy". Gdy odmawiałem, bez żenady mówiono, co może przytrafić się moim bliskim. To były już czulsze punkty. Zacząłem się bać... potwornie bać. Domyślałem się, co znaczyły uwagi na temat przypadkowego wtargnięcia dziecka na jezdnię, czy napadu na przechodzące ulicą kobiety. Nadal jednak stałem na pozycji „nie"...
      A potem już była totalna akcja. I to już nie miało miejsca w bezpiece. Jakiś agitator sięgał w trakcie planowanych spotkań czy „masówek" organizowanych na terenie mojego zakładu do argumentów w rodzaju „drańskie kierownictwo", „brak szacunku dla ludzi pracy", czy temu podobnych... Byłem oskarżany o „jaśniepaństwo". „Szef nie szanuje ludzi, poniża ich, wyrzuca z pracy zaangażowanych ludzi partii" – to były już naprawdę ciężkie oskarżenia. Przygotowany byłem na najgorsze.
Przyszedł rok 1956. Październik, VII Plenum. Nagle poszła fama, że mój krewniak, znalazł się na czołowym miejscu w Biurze Politycznym. Zniknęli ludzie z UB, zniknęli agitatorzy. „I co pan na to? –pytali ci, którzy jeszcze parę miesięcy wstecz mnie atakowali. – Krewniak na takim stanowisku, a pan w tym naszym grajdole?" „No cóż - żartowałem – Krewniak też potrzebuje wtyczek na dole..." Po tych słowach zapadała cisza i już nie było dalszych pytań...
Miałem jeszcze wiele szans. Choćby ze względu na pozycję krewnego. Nigdy z tego nie skorzystałem.
Minęło kolejnych kilkanaście lat. Przeszedłem na emeryturę. Dziś jestem dumny, że mimo represji, nie ustąpiłem. W przeciwieństwie do wielu bez wstydu zawsze mogłem i mogę spojrzeć na swoje odbicie w lustrze…

      Cykl „Moja historia" proponujemy Państwu z nadzieją, że zechcecie na łamach Gazety podzielić się swoimi niecodziennymi opowieściami. Powyższe zdarzenie miało miejsce naprawdę i na takie relacje czekamy – na fragment Waszego życia, ten najpiękniejszy lub najbardziej dramatyczny. Możecie go Państwo napisać sami lub opowiedzieć naszemu redaktorowi.


wysłuchała Emilia Grześkowiak
Napisz swój własny komentarz
Tytuł:      Autor:

serwis jest częścią portalu www.E-Informator.pl przygotowanego przez MEDIART © w systemie zarządzania treścią CMS Kursorek | Reklama